piątek, 7 października 2011

In Flames death metalem nie jest. (Stodoła, 06.10.2011)

No, dawno tu nic nie było, pora więc wrócić z nową porcją muzycznych obrazków. Tym razem padło na szwedzki In Flames. Nigdy nie pałałem szczególną sympatią do tego zespołu, albowiem Szwecja wydała na świat miliardy moim zdaniem dużo lepszych kapel (chociażby mój ukochany Entombed). Melodyjkowate brzmienie In Flames jakoś nigdy nie trafiło w moje gusta, a metalcore, jaki grają obecnie jest dla mnie już kompletnie nieznośny. I ten koncert, mimo, że w stu procentach profesjonalny, mojego podejścia do tego zespołu nie zmienił. Profesjonalny, bo dobrze zagrany, całkiem nieźle nagłośniony i oświetlony (z punktu widzenia widza, bo z punktu widzenia fotografa warunki oświetleniowe były fatalne). Profesjonalny, bo świetny kontakt z publiką, bo charyzma wokalisty, bo... w zasadzie nic poza tym. Zero magii, zero emocji, zero "Szatana". Ten In Flames to troszkę taki produkt marketingowy, a ja chyba po prostu nie jestem jego targetem.


Brak komentarzy: